W tym roku miałam mocne postanowienie poprawy swojego życia. Chciałam lepiej jeść i więcej się uśmiechać. Marzyły mi się spokojne poranki bez ciągłego biegu, pracowite, pełne satysfakcji dni związane z wychowaniem dzieci oraz wieczory z książką lub dobrym filmem u boku ukochanego męża. A wyszło oczywiście jak zawsze. Jedno wielkie NIC. Lepsze jedzenie ciągle czeka na spokojniejsze czasy, zaś uśmiech zmienił się w grymas niezadowolenia. Poranki biegną jak szalone między zmianą pieluch a łykiem zimnej kawy. Dni stanowią wielką nieustanną próbą sił ja kontra dzieci (w której mam wrażenie jestem na przegranej pozycji), a wieczory z mężem zamieniły się w maratony usypiania maluchów lub porządkowania przestrzeni życiowej. Zdjęcie autorstwa Bich Tran z Pexels W takiej gonitwie dnia codziennego łatwo się zagubić i stracić z oczu to co najważniejsze. Rutyna, zmęczenie i poirytowanie to doskonała pożywką dla Złego. A ja nie chcę być zła. Nie chcę być Olesią Obl...